Czy na początku była jakaś idea? Jakieś postanowienie wynikające z przemyśleń, z doświadczeń? Z refleksji? Zbieranie mądrych rad? O jakim doświadczeniu możemy mówić, kiedy ma się 17 lat i spierdala z domu przed bijącym ojczymem? I matką, która w każdym geście i słowie sugeruje, żebyś się wreszcie usamodzielnił. Czyli żebyś zebrał dupe w troki i spierdalał z domu rodzinnego. Bo kolejnego faceta może już nie znaleźć. A z tym nawet mało boli…. I tylko przeszkadzam. Zajmuję miejsce i przypominam że ma już kilka lat. Chociaż była bardzo młoda. Jak się stałem. Że ona w moim wieku… Właściwie co w moim wieku? Miałaś bachora, bo wpadłaś z rówieśnikiem mając 15 lat? I zostałaś sama, bo się koleś zawinął i już nikt nigdy o nim… To ma być jakiś argument? Ale w porządku, mamo (dlaczego to brzmi jak szydera?).. I tylko stale poszturchiwany, traktowany jak popychadło i służący spuszczałem głowę jak najniżej. Żeby nikt nie widział zaciśniętych szczęk i łez z bezsilnej wściekłości. I żalu. Że nie się kto za mną ująć.

Po kolejnej aferze, kiedy broniłem cię przed twoim pijanym gachem i dostałem od ciebie (mamo) od tyłu w łeb… Wziąłem pikapa i ruszyłem. Capnąłem tylko torbę z narzędziami, kurtkę i zwitek banknotów skitrany przed wami obojgiem. Auto niby było jego, ale od trzech lat naprawiałem go ja. Za własne pieniądze kupowałem części, oleje i tankowałem. Dla ciebie (mamo). Jakby w pakiecie z tobą (mamo) dostał jeszcze darmowego mechanika. To niby czyje to auto mogło być? Nigdy (nigdy potem) nie byłem mściwy ani perfidny, ale wtedy, środku nocy w sąsiednim miasteczku wjechałem w witrynę jubilera. Ogarnąłem towaru ile mogłem i odjechałem pociągiem. Auto było jego a wiem, że był na warunkowym…

Nigdy nigdzie dłużej niż tydzień. Krótkie dorywcze fuchy, czasem jakiś włam, jakiś hazard. I stary pikap Bronco jako dom. Zawsze każdemu mogłem powiedzieć co myślę, przyjebać w łeb czy ożenić kosę. Albo wyruchać córkę szeryfa. I już mnie nie było. Ten kraj jest naprawdę duży. Samo się wymyśliło. Samo się wybrało. Samo się działo.

Nie byłem w stanie wyobrazić sobie ojca. Niby widziałem jakieś zdjęcie pryszczatego młodzieńca, ale z jakimkolwiek pojęciem ojca w żaden sposób skleić się nie chciał. Widziałem przerażonego chłopaka, który po pierwszym seksie dowiedział się o kosztach. O mnie. Zresztą, po jakim seksie? Pierwszy raz cipki dotknął, oboje byli pijani, ruszył trzy razy i wystrzelił zdumiony (i zawiedziony własną reakcją). A potem rodzina go wywiozła na drugi koniec świata a dziewczynie przykleili łatkę dziwki. Ojciec… Ciekawe czy czasem o mnie myśli? Być może mijałem go gdzieś w milionie knajp, albo patrzyłem na niego, spoglądając obojętnie na kierowców stojących obok mnie na światłach skrzyżowania? W jednym z miliona mijanych miasteczek? Albo prałem się z nim w jednej z miliona bójek? A może gonił mnie jako policjant? Albo opatrywał jako lekarz? A może był jednym z miliona barmanów? Może miałem rodzeństwo? A fakt mojego istnienia powodował u niego nocny krzyk i zimne poty? A może ćwiczył mowę na wypadek gdyby mnie spotkał? Niepotrzebnie. Nie miałem mu za złe. Nawet rozumiałem. Pewnie wygląda teraz jak mój starszy brat. Ponoć byłem do niego bardzo podobny. To pewnie też i jego zasługa, że nigdy nie miałem problemu, żeby nocy nie spędzać samotnie. Nawet nie musiałem się bardzo starać. A też i niespecjalnie grymasiłem. Brałem dziewczynę jak piwo. Potem odkładałem pusty kufel. I albo zamawiałem następny, albo szedłem dalej. Kufle nie miały też pretensji ani oczekiwań.

Może też wymazał mnie z pamięci tak dokładnie, że nawet zobaczywszy mnie twarzą w twarz udawałby że patrzy w lustro? A może by nawet nie udawał?..

Nigdy dłużej niż tydzień w jednym miejscu. Żadnych telefonów, adresów; twarze i imiona, cycki i dupy, opowieści i historie… Najczęściej o tym, jak to się kiedyś stąd wyrwie. Jak ucieknie. Jak rzuci to wszystko i zacznie żyć gdzieś w wielkim mieście spełniając swoje pasje, robiąc karierę, kasę… Jak im wszystkim pokaże, jak udowodni!.. Tylko brakuje jej jeszcze kilku dych. Albo ma chorą matkę, albo nie zostawi młodszego brata…

Pamiętam może ze dwie. I nie wiem dlaczego. Może uroda, może okoliczności, a może to coś?.. To coś, co kazało uciekać. Po trzech szalonych dniach i nocach. Kiedy poczułem, że ona naprawdę jest gotowa uciec. Ze mną. Dopiero co poznanym kolesiem w barze. I ja, który poczułem, że gdyby moja Bonnie wskazała Clyde’owi palcem wyspę, gdzie chciałaby by osiąść – tak by się stało…
Jechałem wtedy naprawdę szybko. Pierwszy postój zrobiłem chyba po tygodniu.
Na długi czas zepsuła smak i tą małą w sumie radość z jakiegokolwiek seksu, czy nawet próby kontaktu z dziewczyną.

Wszystkie bary przy trasie są prawie takie same. Te same piosenki w szafie, takie same trunki, te same opowieści po obu stronach lady.

Czy to mi się podoba? Czy naprawdę tego chcę? Czy to jest mój wybór?.. Ciekawe, że nikt nie zapyta o to pracownika korpo, ze śmiertelnym kredytem, żoną i dwójką dzieci. Żyjącym od grzeszku do grzeszku. Tyjącym, łysiejącym, leczącym zęby i hemoroidy, systematycznie koszącym trawnik i żrącym grilla co łykend. Czy nigdy nie chciałby być piratem, pilotem, czy kimś takim jak ja? Dlaczego pytają o to akurat mnie? A czy to mój wybór? Zapewne, tak jak u tego korporalucha – tak się potoczyło, tak się poukładało i już. I zanim się obejrzałem – oglądałem swoje życie z pewnym rozbawieniem; jakbym oglądał film. Jakby to nie dotyczyło mnie. Nie bez tego, żebym nie doceniał plusów – nikt prócz mnie samego nie jest w stanie rozkazać mi nic. Nie dbam o nikogo prócz siebie. Prócz mnie nie ma nikogo. Są tylko dekoracje. I nieustanny spektakl… Tylko scenariusz zaczyna troszkę nużyć – postacie takie same, przygody też. Scenografia? Wszystkie bary przy trasie są takie same. Drobne różnice tylko to uwypuklają.

Zawsze lubiłem siadać w kącie sali. Plecami do ściany. Widziałem wszystkich, sam często będąc niewidocznym. Tak jak i teraz. Na razie nie było kogo oglądać, bo pora dość wczesna. Może tylko ta barmanka o intrygującej urodzie. Piłem piwo, w rogu stołu wycięte inicjały – moje… Uśmiechnąłem się – czyżbym tu już kiedyś był? Te same piosenki w szafie, te same dekoracje, barmanka przygląda mi się przenikliwie. Faktycznie, do kogoś podobna… Pamiętam, kiedyś w takim barze grałem w rzutki na kasę. Z boku jeden pajac strasznie dogadywał. Może był zazdrosny o dopingującą mnie barmankę, albo o moją celność. Odwróciłem się i śmignąłem lotką w jego stronę. Trafiłem Lincolna w oko. Tuż obok ucha dogadywacza. Spojrzałem w bok. Na wiszącym portrecie Lincoln bez oka… Dziewczyna za barem patrzyła na mnie uważnie. Gdzieś poza świadomością kiełkowały mi skojarzenia. O których nigdy nie wiadomo, czy są wspomnieniami, czy wypadkową wielu twarzy i sytuacji a tylko okoliczności wymuszają na nas udawane olśnienie i gorączkowe przeszukiwanie pamięci. W poszukiwaniu choćby okruszka…

Nagle do baru wpadł chłopiec, na oko z dziesięć lat. Przywitał się z barmanką (mamo). Rzuciła mi rozbawione spojrzenie znad jego ramienia. Poczułem jak drętwieję. Jak zamarzają mi stopy i dłonie. Jak krew na przemian odpływa i przypływa do głowy rozchwiewając każdą myśl i każde klujące się słowo. Bo już wiedziałem kim jest ta barmanka. I widziałem w jej oczach, że mnie poznała. I patrzy z kpiną, odrobiną szyderstwa, może tryumfu?.. I oczywiście można sobie było spekulować, kim był ten chłopiec. Dopóki się nie odwrócił. Omiótł salę obojętnym wzrokiem. I to już był koniec spekulacji. Zobaczyłem trochę młodszą wersję tego pryszczatego młodzieńca, do którego tak nie pasowało określenie „ojciec”. Zobaczyłem młodszą wersję siebie. Jeszcze nie steraną alkoholem, dragami, nie pogiętą od bijatyk… Z zaplecza wyszedł grubawy, łysawy facet i burknął coś do barmanki, szarpnął za ramię chłopaka mrucząc coś gniewnie. Stężałem. Jakbym chciał go bronić, ratować, pomóc. Kiedyś, jako chłopiec wpadłem w zimie do rzeki. Na szczęście w zakolu, więc prąd nie poniósł mnie dalej, ale to uczucie absolutnego zimna i potwornej bezradności. To uczucie bez myśli i ruchu w oczekiwaniu na koniec. Właśnie wpadłem tam znowu…
Chłopak miotał mopem po posadzce o krok ode mnie. Nigdy niczego bardziej nie chciałem jak go dotknąć. Sprawdzić, czy to nie sen, jakaś chora jazda albo czary? Widziałem jak pochyla głowę, żeby nikt nie zobaczył zaciśniętych szczęk i mokrych z bezsilnej wściekłości oczu. Co sekundę wpadałem do tej samej przerębli. Ostatkiem sił wstałem i nie patrząc barmance w oczy ruszyłem do wyjścia.

Odjechałem rzucając żwirem spod kół…

Komentarze

comments